Ludzie Odrzechowej

Zbigniew Łagosz

Ten drobny, na codzień mieszkający i pracujący w maleńkiej Rudawce człowiek to wielka rajdowa osobistość. Cały rajdowy sezon (5 miesięcy w roku) pracując jako baca jest rezydentem i gospodarzem Rancza na Polanach Surowiczych. Dogląda tam dużego stada bydła simentalskiego, hereford i huculskich ogierków. Jest też gospodarzem tego rajdowego obiektu - pierwszego etapu Łemkowskich Rajdów. To on wita zmęczonych uczestników konnych imprez. Znajdują tu oprócz prycz noclegowych zawsze przygotowane do podpalenia ognisko, zapas drzewa, świeżą wodę do picia i skromnego człowieka o wielkim sercu.

W Odrzechowskiej Księdze Gości mnóstwo wpisów dotyczy Zbyszka. Bywalcy mówią o nim 'Ostatni Kowboj Rzeczypospolitej'. Jest wspaniałym bajarzem. Ma wielki zmysł obserwacji otacząjącej go przyrody. Z obserwowanych zdarzeń wyciąga ciekawe wnioski. Jego opowieści można słuchać całymi godzinami. Gra na gitarze, śpiewa łemkowskie i rajdowe pieśni. Na imprezach przy ognisku tworzy niepowtarzalną atmosferę.

Zdjęcia z imprezy na Polanach Moniki Bugno-Poniewierskiej w trakcie małego 4 osobowego rajdu.

Zbychu i Janusz

Co o nim sądzą profesjonaliści: Artykuł dziennikarza Jakuba Ryszkiewicza

Zbigniew Łagosz

text i zdjęcia Jakub Ryszkiewicz

Są takie chwile, gdy po długim dniu zmęczony leżę przed telewizorem i marzę o porzuceniu miasta, o ucieczce gdzieś na wieś, zostawieniu za sobą pędzących samochodów, dzwoniącego bez przerwy telefonu, codziennej gazety nad codzienną kawą, półsnu w tramwajach... Wyobrażam sobie małą chatkę w górach, gdzieś z dala od ludzi, na uboczu, gdzie rano mgła spowija las, a dni mierzy się wschodami i zachodami słońca. Oczami duszy widzę siebie, w ciepłej flanelowej koszuli, starych jeans'ach, stojącego na ganku i patrzącego w dal. Ale takie chwile przychodzą i odchodzą, a ja gdzieś tam pod sercem ciągle noszę swoją chatkę... Bieszczady chyba mają w sobie coś takiego czym przyciągają ludzi do siebie.To właśnie tu co parę lat pojawia się kolejny dom, w którym zamieszkać ma nowy pustelnik szukający samotności w górach, ucieczki od problemów, od ludzi, od dotychczasowego życia. Ale życie samotnika to nie jest łatwy kawałek chleba. Chyba każdemu po jakimś czasie zaczyna brakować rozmowy z drugą osobą, jakiegokolwiek kontaktu, ciepła. Nie każdy potrafi wytrzymać długie godziny spędzone w ciszy, tygodnie milczenia, natłok myśli. I chyba właśnie dlatego prawdziwych pustelników jest w Bieszczadach niewielu.
Polany Surowiczne to niesamowite miejsce, w którym diabeł mówi dobranoc. To jeden z tych zakątków, gdzie można naprawdę oderwać się od cywilizacji - nie ma tu prądu, bieżącej wody a najbliższe domy oddalone są o wiele kilometrów . Polany, otoczone gęstym lasem, położone są na zboczu góry. To właśnie tu przez siedem miesięcy w roku mieszka Zbyszek Łagosz. By go odwiedzić należy postarać się o konia lub samochód terenowy, ale czasem i to nie pomaga. Po paru dniach deszczu miejsce to jest całkowicie odcięte od świata.

Zbyszek robi wrażenie już samym wyglądem. Niewysoki, ubrany w roboczy strój, bujna broda, gąszcz włosów opadających na plecy a na głowie niewielki kapelusz. Siedzi na płocie koło swojej 'rezydencji' i patrzy gdzieś w dal. Wokół pasą się krowy, gdzieś z daleka dobiega rżenie koni. Już w pierwszej chwili wyczuwa się w tym miejscu spokój, chce się przysiąść koło Zbyszka by patrzeć na góry. A jest na co popatrzeć.

Na Polanach znajdują się dwie chałupy. Dom Zbyszka oraz Chatka Studentów Politechniki Warszawskiej; drewniane, ze strzelistymi dachami, stoją od siebie w pewnej odległości, ot takiej, by sobie nawzajem nie przeszkadzać. Studenci przyjeżdżają tu na wakacje i czasem by bawić się w Sylwestra. Zbyszek mówi, że było tu o wiele więcej domów, ale zostały spalone. Kiedyś tu była wioska. Na razie nie mówi nic więcej, ale widać, że to temat, który mógłby ciągnąć godzinami.

Aż trudno uwierzyć, że w tym pustkowiu porośniętym trawą i lasem stały kiedyś budynki. - Tutaj kiedyś był zakład karny, jeszcze nie tak dawno mieszkali tu więźniowie - Zbyszek krząta się koło chaty - Jeśli dobrze się sprawowali to pod koniec odbywania kary mogli zamieszkać, tu w mojej chacie, paść bydło i konie, tak jak ja teraz - zaczyna rąbać drewno. - Często uciekali? - pytam. - Ech, nie bardzo. Jak złapali to przejebane mieli, a tu dobrze im było. Cisza, spokój, tylko gębę czasem do kogoś otworzyć. Drewno na ognisko leży ułożone, Zbyszek nachyla się, podpala. Słońce zaraz zniknie za horyzontem. Powoli zapada zmrok. Płomienie zaczynają tańczyć na drewnie. Na stole kiełbasa, butelka wódki i jeden kieliszek. Zbyszek znika na chwilę w chatce, by po chwili wrócić z gitarą w ręku. - Masz, dostrój, ja jakoś nie bardzo słyszę - wręcza mi instrument. Przez jakiś czas walczę z kluczami, zanim orientuję się, że struny są inaczej założone.

Zbyszek uśmiecha się, a ja nie wiem, czy to przypadek, czy to po prostu jeden z dowcipów jakimi raczy swoich gości. Podchodzi do stołu, przez chwilę siedzi w milczeniu. Wreszcie bierze flaszkę do ręki, odbija i nalewa sobie porządną setkę. - Do Ciebie pije - unosi trunek i wypija. Taki zwyczaj tutaj panuje, jeden kieliszek krąży wokół stołu, jedna kolejka trwa jakieś pół godziny. Zbyszek uśmiecha się i podaje mi kieliszek - Moja praca? A tak, pasę tu krowy i konie. Na wiosnę przeganiają mi tutaj całe stado z Odrzechowej i krowy łażą sobie po górach a ja ich pilnuję, liczę. Jak u Pana Boga za piecem tu mają.

A wiesz, najgłupsze zwierze na świecie taka krowa. Chodzi, żre, położy się, znowu idzie, żre. Widziałeś kiedy krowę w cyrku? Najgłupsze zwierze na świecie, mówię Ci. Wódka krąży wokół stołu, siedzimy pieczemy kiełbaski, Zbyszek gra na gitarze więzienną wersję 'Domu wschodzącego słońca', jakieś miejscowe pieśni o bandytach, złodziejach, miłości. W końcu odkłada instrument i zaczyna opowieść o strasznej historii Bieszczad, o przelewanej krwi, wieszanych ludziach, o nienawiści. Palcem pokazuje na drzewo - Tu powiesili człowieka, a tam kiedyś była studnia - wskazuje na jakieś bliżej nieokreślone miejsce w ciemnościach - wrzucili tam człowieka, nie pamiętam jak się nazywał. Rodzina patrzyła, dzieci krzyczały, ech kurwa, straszne rzeczy się tu działy, szkoda gadać - milknie. Siedzimy w ciszy, Zbyszek wspiera twarz na gitarze. Patrzy w ogień zamyślony. Wódka trafia do niego, ale Zbyszek dalej siedzi wpatrzony w płomienie. Po chwili przechyla kieliszek i zaczyna znów grać, tym razem jest to smutna pieśń o miłości, o rozstaniu.
Siedzimy i słuchamy. Wódka krąży, czas odmierzany jest kolejnymi toastami. Wreszcie Zbyszek przerywa grę.

Ostatnio buhaj wpadł mi w bagno. Parę dni wcześniej krowa mi się w ten sposób utopiła, a teraz on, męczył się biedaczysko. Cygan (pies Zbyszka, jego najwierniejszy towarzysz) ganiał jak szalony, warczał, szczekał, gryzł po dupie, nic nie pomagało. Próbowałem buhajowi jakoś pomóc, za rogi ciągnąłem, kijem waliłem, a ten nic, tylko coraz głębiej się zapada. Chwilę postałem, popatrzyłem, niewiele myśląc w 'torbę' kopnąłem. Nawet nie zdążyłem zauważyć kiedy wyskoczył. Teraz schodzę mu z drogi, gdy tylko widzę go na horyzoncie - dziwny uśmiech pojawia się na twarzy Zbyszka. Ognisko zaczyna przygasać, jest późno.

Pora iść spać. Już ranek. Zmarznięty, zmęczony wychodzę na dwór. Plecy mnie bolą - nie przyzwyczajony jestem do snu na deskach. W głowie lekko szumi. Nic, tylko położyć się gdzieś pod drzewem i chwilę poleniuchować. Zbyszek siedzi przy stole, i pali papierosa. Wesoło kiwa głową. Podchodzę i zajmuję miejsce obok. - Żeby tu siedzieć tak jak ja, to chyba trzeba coś nie tak mieć w głowie. Każdy czasem chce uciec, ja wiem, ale po tygodniu zaczyna coś doskwierać, a po miesiącu już gadasz sam ze sobą. Ech, jakie ja rozmowy prowadzę, nie uwierzysz - zaciąga się głęboko; Kawa czy herbata - pyta. Zbyszek prowadzi mnie do swojego pokoju. Spod łóżka wystają cztery ogromne niewypały. Lekko przerażony zwracam się w tym kierunku. - A ta. Czasem jak w lesie znajdę, to do domu przyniosę. W ognisku jak pierdzielnie to na Rudawce aż słychać - śmieje się głośno, dostrzega mój wyraz twarzy - Nie bój się - uspokaja. Chyba jednak ciągle mam niewyraźną minę. Zbyszek bierze do ręki jedną, długą na łokieć łuskę. Bawi się nią przez chwilę, po czym odkłada na miejsce - pełno ich tutaj, idziesz lasem i potykasz się o nie.

Powrót

 

sekretariat@odrzechowa.com.pl